11:16

Friday shit happens








Budzę się pięknego piątkowego ranka i myślę sobie: "yeee dzisiaj CM!". Od rana walczyłam ze swoimi obowiązkami, popołudniu zgadałm się z przyjacielem w budzie, żeby wytłumaczył mi After Effecta. Krótko przed zebraniem się do akademca Dejot zadzwonił do mnie z info, że wszystkich ewakuowano z powodu podłożenia bomby, hm... Wypierdoza, a ja bez bluzy z lapem na plecach, głodna, siki, kupa, dupa, dupa, cycki... Pojechałam z Sebolem zorientować sie jak sprawa wygląda. Ludzie koczowali na ulicy, nikogo nie wpuszczali na teren DS'ów. Nic to, pojechaliśmy na starówkę. Miałam nadzieję na przyjemne zwieńczenie tego dnia... Ze Snuffim zauważyliśmy podział na "grupy": lajkry, kurierzy, punki i zwykli amatorzy dwóch kółek. Kupiłam gwizdek i badzika, postaliśmy, ruszyliśmy. Masa kwietniowa okazała sie być nielegalnaą, panował zajebisty chaos, doszło do trzech zadymiarskich akcji z kierowcami, rowerzystami i policją. Pierwszy raz czułam się tak niepewnie i niebezpiecznie na ulicy w masie ludzi. Wszyscy jechali jak chcieli, całą szerokością jezdni... Pojechaliśmy ze sprawdzoną ekipą na Maltę, pośmierdzieć trochę i wymienić się przemyśleniami. Porobiliśmy sobie kilka zwyrolskich fotek, zjedliśmy i rozjechaliśmy

Brak komentarzy:

Copyright © 2016 coco bike , Blogger